środa, 27 lipca 2011

Od wirusowego zapalenia wątroby do raka wątrobowokomórkowego -artykuł

http://www.medonet.pl/element-akcji-okresowej,artykul,910050,1647061,1,od-wirusowego-zapalenia-watroby-do-raka-watrobowokomorkowego,index.html


Podaję link do Ciekawego artykułu o raku watroby ,który powstaje u osob zarażonych wirusem HCV i HBV . Nie ukrywam ,że bardzo się takiego rozwoju sytuacji obawiam :(.



Od wirusowego zapalenia wątroby do raka wątrobowokomórkowego
Nowotwory złośliwe wątroby są w zdecydowanej większości przypadków nowotworami przerzutowymi z innych organów. Pierwotny rak wątroby to ok. 5% przypadków. Najczęściej jest to rak wątrobowokomórkowy. Z jego powodu w Polsce rocznie umiera 2500 osób, trzy razy częściej chorują mężczyźni. Czytaj więcej
Rak wątrobowokomórkowy jest bardzo groźną chorobą, o trudnym przebiegu i o niepomyślnym rokowaniu. Znanych jest wiele czynników ryzyka wystąpienia raka wątrobowokomórkowego, do których należą między innymi: zakażenie wirusem zapalenia wątroby typu B lub C, marskość wątroby spowodowana nadużywaniem alkoholu, spożywanie żywności skażonej aflatoksyną (wydzielaną przez niektóre pleśnie zbożowe) oraz niektóre schorzenia autoimmunologiczne.

Najważniejszymi z wymienionych czynników ryzyka jest niewątpliwie wirusowe zapalenie wątroby typu B i C.

28 lipca jest Światowym Dniem Zapalenia Wątroby



»


Do zakażenia wirusami HBV (Hepatitis B Virus ) i HCV (Hepatitis C Virus) dochodzi drogą pozajelitową, głównie poprzez krew (transfuzje bądź użycie zakażonej igły do wstrzyknięcia np. narkotyku) lub wydzieliny, płyny ustrojowe i wydaliny, takie jak śluz, ślina, płyn nasienny. Mimo wielu podobieństw nie należy jednak wrzucać obu wirusów do jednego worka. Ich zakaźność jest różna. HBV jest bardzo zakaźny, odporny na wiele środków fizyko-chemicznych, między innymi na gotowanie. Niewielka jego ilość w wydzielinach wystarcza do wywołania choroby. Jest to wirus wszędobylski, stąd wprowadzenie szczepień (obowiązkowych już m.in. w Polsce i USA) ma zapobiec szerzeniu się choroby i ograniczeniu nosicielstwa.

Nowotwory złośliwe wątroby są w zdecydowanej większości przypadków nowotworami przerzutowymi z innych organów. Pierwotny rak wątroby to ok. 5% przypadków. Najczęściej jest to rak wątrobowokomórkowy. Z jego powodu w Polsce rocznie umiera 2500 osób, trzy razy częściej chorują mężczyźni. Czytaj więcej
Okres inkubacji HBV wynosi średnio 60–100 dni. Przebieg zakażenia nie zawsze jest powiązany z wyraźnymi objawami. Generalnie, im starszy jest organizm, tym wyraźniejsze są objawy. Mogą to być trwające nawet do kilku tygodni bóle stawów, zmęczenie, brak apetytu, gorączka, mdłości, wymioty, biegunka. Mniej więcej jedna czwarta zakażeń objawia się żółtaczką. Bardzo rzadkim (mniej niż 1% przypadków), ale potencjalnie śmiertelnym powikłaniem jest piorunujące zapalenie wątroby, częściej występujące wówczas, gdy współistnieje zakażenie wirusem hepatitis typu D. Infekcje bezobjawowe, a jest ich ok. 10%, jak sama nazwa wskazuje przechodzą niezauważenie, co jednak nie zawsze oznacza wyleczenie. Choroba może przejść w fazę przewlekłą i po wielu latach może doprowadzić do marskości wątroby (po 20-25 latach) czy rozwoju raka wątrobowokomorkowego (nawet po 30-50 latach). Pacjent często bagatelizuje i nie przywiązuje wagi do nieznacznych symptomów, które pomogłyby wcześniej wykryć chorobę, rozpocząć leczenie i zwiększyć szanse przeżycia.



»


HCV jest dużo mniej zakaźny; do wywołania choroby potrzeba sporych dawek wirusa, dlatego jednorazowy kontakt z zainfekowaną igłą przy okazji np. wykonywania tatuażu niekoniecznie doprowadzi do infekcji. Zdecydowana większość zakażeń HCV jest przenoszona drogą krwiopochodną. Czynniki ryzyka to: hemodializy, używanie niejałowego sprzętu medycznego, a także liczne kontakty seksualne. Przed rokiem 1993 w Polsce źródłem zakażenia były także transfuzje krwi. Obecnie przypadki takich zakażeń zostały praktycznie wyeliminowane dzięki stosowaniu w krwiodawstwie testów przesiewowych.

W przypadku HCV zakażenie jest na ogół bezobjawowe. Niewielki odsetek zakażonych ma szansę na trwałe, spontaniczne wyeliminowanie wirusa. U większości osób infekcja nabiera przewlekłego charakteru, co, podobnie jak w przypadku HBV, nie jest jednoznaczne z wystąpieniem powikłań. Jednak należy pamiętać, że około 15-20% przewlekle zarażonych osób jest zagrożonych marskością wątroby, a nawet rakiem wątrobowokomórkowym.

Wykrycie raka bywa bardzo często przypadkowe i wywołuje ogromne zaskoczenie, ponieważ dopóki wątroba funkcjonuje bez zastrzeżeń, pacjent niczego nie podejrzewa, a jeśli dodatkowo nie przechodził ostrej fazy infekcji – trudno mu pojąć, że narząd został tak podstępnie zniszczony przez dawno spotkanego wirusa.

Takie ogromne zaskoczenie spotkało naszego rozmówcę, jednego z pacjentów Centrum Onkologii w Warszawie, pana Jędrzeja, który zgodził się porozmawiać z nami o swojej chorobie, obawach z nią związanych, trudnym i wyczerpującym leczeniu, wytrwałości, woli walki i nieopuszczającej go nadziei na jej wygranie.



»


W latach 80. pan Jędrzej miał poważny wypadek samochodowy, w wyniku którego stracił dużo krwi. Jego stan był bardzo ciężki, transfuzja krwi uratowała mu życie. Ponad półtora roku temu lekarze stwierdzili u niego raka wątrobowokomórkowego, który rozwinął się w konsekwencji całkiem bezobjawowej infekcji HCV. W każdym razie, do objawów takich jak brak apetytu czy zmęczenie i nawracające bóle mięśni i stawów, pan Jędrzej nie przywiązywał wagi, bo ogólny stan jego zdrowia po wypadku i tak nie pozwalał mu cieszyć się dobrą formą. Nie wiązał rozpoznania raka wątrobowokomórkowego z przebytą infekcją wirusem HCV, o której, aż do dziś nic zresztą nie wiedział. W ostatnich latach, nie stronił też od alkoholu, wypijając kilka piw w tygodniu.

„Kiedy lekarz postawił diagnozę, przeraziłem się. Mój szkolny kolega zmarł wiele lat temu na raka wątroby. Pamiętałem, że wtedy nie było jak go leczyć. Żadna terapia nie była w stanie uratować mu życia. Już w chwili rozpoznania na operację było za późno. Jacek nie przeżył roku od postawienia diagnozy.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam, co wtedy powiedział mi lekarz. Czułem kompletną pustkę w głowie, on mówił, a do mnie nic nie docierało. Tłukły mi się w głowie tylko dwa słowa: rak wątroby. Wróciłem do domu. Żona mało nie zemdlała na mój widok, chyba nie wyglądałem za ciekawie. Trochę odreagowałem, porozmawialiśmy i poczułem, że co by się nie działo, to nie jestem sam, nawet jeśli ta choroba ma zamiar mnie zniszczyć. Ale przecież nie moje otoczenie... Nie byłem sam. Potem zaczęliśmy szperać po necie, czytać co się dało na ten temat. Miałem wrażenie, że mam więcej szans niż Jacek, że istnieje obecnie więcej sposobów leczenia niż 20 lat temu. Trafiłem na artykuł z Gazety Olsztyńskiej opisujący przypadek pacjenta całkowicie wyleczonego z raka wątroby, u którego przeprowadzono termoresekcję wątroby. Nie zakwalifikowano mnie na razie do zabiegu operacyjnego, ale usłyszałem, że kilka szpitali proponuje inne, równie nowoczesne, metody leczenia cybernożem czy z użyciem robota da Vinci, tylko jak się tam dostać...”

„Minęło trochę czasu, za mną już kilka następnych wizyt u lekarza, wiele badań, wszczepienie portu, początek leczenia. Na szczęście nie miałem przerzutów (jeszcze). Brałem chemię, standardową. Miało być ich pięć. Pierwsza przeszła nawet nieźle. Trochę wymiotowałem, ale dałem sobie z tym radę. Przy drugiej wypadły mi włosy, czułem się paskudnie. Miałem dni lepsze i gorsze. Podczas lepszych, czułem się silny i niepokonany. Kiedy nadchodziły te gorsze, pojawiał się strach i te wszystkie pytania: dlaczego właśnie ja, co będzie dalej, ile zostało mi czasu… Każdej następnej chemii bałem się coraz bardziej, bo guzy nie znikały. Nie miałem odwagi zadawać lekarzowi więcej pytań. Ale kiedy ostatni raz odebrałem wyniki tomografii komputerowej, poczułem, że wszystkie siły mnie opuściły. Tyle razy powtarzałem sobie, żeby nie załamywać się, że każdy chory jakoś ciągnie ten wózek, że trzeba walczyć. Było ciężko. To długa historia, więc powiem teraz trochę w skrócie. Skierowano mnie na operację, kilka guzów wycięto, ale nie wszystkie. Potem trafiłem na konsultację do innego lekarza, który zaproponował mi terapię niestandardową, tzw. celowaną, przy użyciu względnie nowego leku – sorafenibu. Powiedział, że skutki uboczne są łagodniejsze niż przy typowej chemii. Był tylko jeden problem: ta terapia jest bardzo droga i NFZ refunduje ją tylko w niektórych przypadkach. Dużo papierów do wypełnienia, znowu konsultacje, czekanie i na szczęście dostałem lek. Nie obeszło się jednak bez skutków ubocznych: biegunka, bolały i swędziały mnie ręce i stopy, ale przynajmniej byłem w domu. Biegunkę udało się opanować, stopy i ręce przestały mnie swędzieć i zacząłem się wyraźnie lepiej czuć. Trochę przytyłem. Markery są dużo lepsze. Pozostał mi jeszcze miesiąc terapii”.

Pan Jędrzej dodaje: „Dla każdego z nas i dla naszych rodzin rozpoznanie raka jest szokiem. Jak by nie patrzeć, żaden człowiek się tego nie spodziewa. Nikt nie chce stać się pacjentem szpitala onkologicznego. Ogarnia nas strach i naprawdę niewiele trzeba, żeby od chęci walki przejść do całkowitego załamania i poddania się. A walczyć trzeba. Początki są trudne, bo lekarz zaleca coraz to nowe badania, jedne dla potwierdzenia drugich, wyniki nie są najlepsze, wszyscy wiedzą, że leczenie połączone z wielokrotnymi pobytami w szpitalu straszliwie męczy pacjentów, izoluje, komplikuje codzienne życie i często pogarsza sytuację finansową. A nam tak bardzo potrzeba normalności”.

Tekst: Dr Magdalena Magierowska-Szymczyk